Od wielu lat fotografuję rosiczki na „moim” torfowisku, na które zprowadził mnie zaprzyjaźniony leśniczy (dziękuję panie Mariuszu). Fotografowanie tych pięknych bestii wchłaniajacych na moich oczach swoje ofiary, budzi mieszane odczucia. Trzeba jednak zrozumieć, że tak pokierowała przyrodą ewolucja – są drapieżniki, są i ich ofiary:
Bywają też sesje owocujące w niezwykłe wydarzenia. Udało mi się zarejestrować sekwencję ujęć „uwalniania” małego owada z objęć liścia rosiczki. Przez blisko pół godziny obserwowałem bezskuteczne próby uwolnienia się owada, ale najciekawsze nastąpiło dopiero kiedy pojawiła się mrówka. Zaczęła się szamotanina. Wydawało się, że mrówka nie ma szans, owad był już mocno uchwycony przez lepkie gruczoły rosiczki.
Przez cały czas walki mrówka szybko i z gracją poruszała się bezkarnie po liściu rosiczki. Jak unikała kontaktu z lepką cieczą?
Przez 20 minutach wysiłki mrówki doprowadziły do rozciągnięcia się „nitek” lepkiej cieczy i osłabienia chwytu ofiary przez rosiczkę. Teraz wystarczyło już tylko kilka szarpnięć, i mrówka szybko zniknęła ze zdobyczą w mchu. Nie nadążałem z ruchem aparatu i ustawianiem ostrości.
Mrówki na torfowisku widuję za każdym razem, ale tylko raz widziałem i sfotografowałem mrówkę uwiezioną w objęciach rosiczki. Biegają zwinnie omijając rozwinięte liście mięsożercy. Dziwiło mnie to, że mrówka dała się złapać, ale jeszcze bardziej – czego w ogóle tam szukają? Teraz już wiem.