We wpisie nr 18 wyraziłem swój zawód nieudanym pomysłem na zdjęcia żurawi we mgle. Kiedy była mgła, nie było żurawi, były za to inne tematy. Wracam w tym wpisie do migawek z życia dwóch rodzin żurawi z pobliskich miejsc gniazdowania. Pod koniec lipca udało mi się sfotografować we mgle tylko jednego młodego podążającego za rodziną, która niestety zniknęła mi w zaroślach przed zrobieniem zdjęcia. No cóż była mgła, był żuraw, ale był też mocny niebieski zafarb w zapisanym pliku. Nie zdążyłem ustawić odpowiedniego balansu bieli. Jedyne w tym roku zdjęcie żurawia we mgle – coś z tym trzeba było zrobić. W programie graficznym odtworzyłem kolorystykę zamglonej szarości sceny, ale na tym nie koniec – zrezygnowałem z uzyskanej przyzwoitej ostrości otrzymując, dzięki rozmyciu szczegółów, mocno baśniowy obrazek:

W maju zobaczyłem przez okno rodzinę z dwojgiem młodych na naszej łące jeszcze przed wschodem słońca. Wystarczyło wyjść za furtkę i fotografować, tylko że światła było tak mało, a na dodatek żurawie znalazły się w cieniu zarośli, za którymi zaraz zniknęły:

Jednemu ze zdjęć z porannej sesji tego dnia postanowiłem nadać mocno impresjonistyczny charakter. Nadawanie zdjęciom malarskości omówiłem w blogu dla początkujących we wpisie nr 5. Prezentowany niżej obrazek ma przy tym charakter monochromatyczny, ponieważ zdjęcie było zrobione przed wschodem słońca, zatem światła i koloru było bardzo mało. A przecież impresjonizm to właśnie gra światła i koloru (ale to tylko teoretycznie). No to zajrzyjcie do twórczości Claude Monet’a – jakże bliski monochromatyczności jest jego „Wschód słońca”, od którego to obrazu wywodzi się nazwa impresjonizmu, wielkiego zbuntowanego dziewiętnastowiecznego kierunku w malarstwie.

Na drugi dzień nadal było ponuro, więc postanowiłem pobawić się balansem bieli:




Żeby zrobić powyższe zdjęcia należało być przygotowanym już przed wschodem słońca. Po kilkunastominutowym spacerze przez łąkę żurawie znikały w zaroślach odbywając długie wędrówki na dalsze łąki. Tam nie miałem jednak tak dogodnych warunków do fotografowania. Na początku czerwca „moje” żurawie zniknęły z naszej łąki. Widywałem je już latające wysoko nad łąką i lasem; widocznie znalazły gdzieś dalej lepsze żerowisko. Zastanawia mnie dlaczego jeden z młodych często wyprzedzał rodziców, podczas gdy drugi zawsze jakby trochę nie nadążał:

Na początku sierpnia zobaczyłem je jednak ponownie rozproszone na łące za lasem. Udało mi się sfotografować podrośniętego młodego.

Była nadzieja, że wrócą na naszą łąkę. I wróciły, ale dopiero w drugiej połowie października. Udało mi się podejść blisko wykorzystując zadrzewienie i fotografować je do woli. Przyleciały tylko trzy; straciły jedno dziecko w czasie kiedy młode były już zdolne do lotu; również rodzice po corocznej wymianie piór w skrzydłach. Zaobserwowałem niecodzienne (przynajmniej dla mnie) wydarzenie. Pierwsze zdjęcie pokazuje je na tle mojej starej czatowni „na żurawie”. Po chwili ptaki zaczęły zaczęły głośno trąbić.


Nie minęła minuta, a obok nich wylądowała druga rodzina – ale dlaczego też tylko trzy? Wiosną w obu rodzinach zawsze chodziły dwa młode. To nie często się zdarza, bo żurawie w jednym gnieździe wykluwają się nie w tym samym czasie. Starsze zazwyczaj doprowadza do śmierci głodowej młodszego malucha. A tu tymczasem obie pary odchowały po dwa młode. Dlaczego później po jednym straciły; czy było aż tak dużo słabsze?
Radość obu rodzin ze spotkania była ogromna, dorosłe bez przerwy trąbiły, a od czasu do czasu kładły się też na ziemi. Ranek tego dnia był, jak podczas poprzednich sesji, bardzo ponury. Fotografowane sceny rozświetlały tylko sylwetki żurawi. Spektakl trwał zaledwie około trzech minut, po czym cała szóstka odleciała z głośnym klangorem.





