34. Bieszczady
Tak tylko na marginesie
W Bieszczady wróciłem po 50 latach od czasu intensywnego chodzenia (w grupie i samotnie, po szlakach i z biegiem potoków) po tej urokliwej krainie w latach 60. Teraz wróciłem do bieszczadzkich wspomnień i przyjechałem także w celu fotografowania bieszczadzkiej przyrody, a zwłaszcza rykowiska karpackich jeleni. Problem z fotografowaniem ryczących byków w Bieszczadach polega na obecności myśliwych. Po wyjeździe łowców trofeów w bieszczadzkiej kniei było już jednak cicho. Trzeba przyjechać przed myśliwymi na początek rykowiska.
Przebywałem gościnnie w jednym z Nadleśnictw, gdzie już w dniu przyjazdu spotkało mnie niezwykle przyjazne przyjęcie, które wkrótce przerodziło się w serdeczność. W dniu przyjazdu (niedziela), wieczorem zaszczycił mnie wizytą sam Pan Nadleśniczy… z piersiówka przedniego alkoholu! Na szczęście przywiozłem ze sobą własne nalewki. Znalazły uznanie Nadleśniczego i innych pracowników Nadleśnictwa. Sączone wieczorami (w niewielkich ilościach - cokolwiek to znaczy) wystarczyły na cały długi pobyt.
Była to okazja do bliższego poznania bieszczadzkich leśników. Co za ludzie, z jaką zawodową i przyrodnicza pasją, jakże pomocni w moich fotograficznych zamiarach! Są wśród nich i dobrze fotografujący i urodzeni gawędziarze. Wstępnie umawiałem się, że po jednej nocy spędzonej w Nadleśnictwie zostanę na resztę pobytu zakwaterowany w „dziczy”. Ale gdzie tam, w tak doborowym towarzystwie jedynym rozwiązaniem było pozostanie na miejscu i docelowe wyjazdy w bieszczadzką głuszę. Nie żałuję.
W czatowni na żubry
Pierwsze żubry zostały reintrodukowane w Nadleśnictwie Stuposiany w latach 60. ubiegłego wieku. Chociaż schodziłem wtedy Bieszczady wzdłuż i wszerz, nigdy ich nie spotkałem. Może zatem teraz, kiedy jest ich tu już kilkaset. W czatowi nad Sanem spędziłem cztery dni, w tym trzy noce. Żubry przechodziły nawet bardzo blisko, ale właśnie tylko nocą. Rano mogłem zobaczyć ich tropy i odchody, nawet kilkanaście metrów od czatowni. Słyszałem również ich chlupot w wodzie.
Tylko raz, chociaż było już po zachodzie słońca, było na tyle światła, że mogłem z daleka zobaczyć i sfotografować ich ciemne sylwetki (1). Całego stada nie widziałem, bo wychodziły już z Sanu na „mój” brzeg. Przed świtem w Sanie żerowała czapla biała, a za dnia przyleciał pod czatownię strzyżyk (2). I to wszystko? Nie, nie wszystko – wspaniałe były poranki oglądane z czatowni (3).
Może zatem konie huculskie
W Bieszczadach, obok żubrów, po II Wojnie Światowej na dobre zadomowiły się też hucuły i powstały liczne stadniny. Jest tu chyba więcej koni huculskich iż na ich rodzimej huculszczyźnie. Organizowane są przejażdżki, rajdy konne i targi końskie. Mnie interesuje koń w jego naturalnym środowisku, bez wozu czy powozu, bez uprzęży, bez jeźdźca. Koń jest zwierzęciem otwartej przestrzeni, i takim chcę go fotografować. No i udało się; kilka zdjęć (4-6) pokazuje ich fizyczną potęgę w niewielkim ciele. W jednej ze stadnin nie mogłem też oderwać oczu i obiektywu od arabskiej piękności (7-9).
Puenta
Fotograficznie raczej słabo, ale w Bieszczady będę wracał dla żubrów, jeleni, koni i całej urody tych gór (10-12), a także dla kolejnych spotkań z bieszczadzkimi leśnikami.
Darz Bór!
P.S. Fotografując San starałem się uniknąć tak modnego teraz pokazywania wody w postaci mocno rozmytej waty. Zdecydowanie nie! Stosując stosunkowo krótki czas naświetlania uzyskuje się znacznie ciekawszy, moim zdaniem, obraz rzeki przelewającej się przez skalne progi (11). Oddaje to wizualnie efekt szumu "skaczącej" po kamieniach wody. "Wodna wata" na zdjęciu byłaby tu przeciwieństwem tego co widziałem i słyszałem.
Date: 2022.03.20
Owner: Administrator galerii
Size: 12 items