2. Z czym na ptaki

W fotografii, tak jak w innych obszarach rzemiosła i sztuki są zasady, reguły, teorie, ale najważniejsze są wybory twórcy. Po zapoznaniu się z podręcznikowymi zaleceniami kompozycja obrazu, ekspozycja czy wybór obiektywu do fotografowanego tematu wydają się być czymś oczywistym. Często łapię się jednak na tym, że coś co teoretycznie powinno być oczywiste, w praktyce wygląda inaczej. Ten wpis będzie nasycony fotograficznymi kontrowersjami. Prawdami oczywistymi są: długie tele na dzikie ptaki, a obiektyw makro na „robale”. Okazuje się, że nie zawsze musi tak być.

Przed laty na ptaki zabierałem zoom Panasonika 100-300 mm f/4,0-5,6, a na drobnicę krótki ale jasny M.Zuiko 60 f/2,8 mm macro Olympusa. Krótki? W systemie m4/3, który wybrałem, to jest już prawie teleobiektyw (nie szkodzi, że krótki), bo dla matrycy 4/3 zachowuje się jak 120 mm w systemie dawnej „małej klatki” na klisze. M.Zuiko został zaprojektowany do makrofotografii, ale sprawdza się także przy portretach. Okazało się, że podczas fotografowania ptaków są sytuacje, w których produkt Olympusa wygrywa z Panasonikiem.

Z takim sprzętem jeździłem na rodzinne wypady na dzisiejsze kresy wschodnie. Kresy zawsze miały swój urok; dzisiejsze województwa wschodnie też mają niepowtarzalny koloryt, na co składają się ludzie, architektura i przyroda. Na Lubelszczyznę, Podlasie i Suwalszczyznę każdego roku wracam z nadzieją na nowe przeżycia, a przy okazji dużo fotografuję. Dzisiejsze nasze Kresy nadal obfitują w przepastne bory, wody, torfowiska, bagna i budowane przez bobry zalewy:

Tematem tego wpisu jest fotografowanie ptaków wodnych. Ze wszystkich dzikich ptaków najłatwiej fotografuje się łabędzie. Właściwie to trudno je nazwać dzikimi. Dokarmiane przez turystów, często są oswojone jak ptactwo domowe. Łabędzie są tak często fotografowane „przez wszystkich”, że ambitny fotoamator nie powinien już tego robić. Nie powinien? A jeżeli scena aż się o to prosi?

Chodziłem nad wodą i polowałem na ważki. W pobliżu żerowała rodzina łabędzi, która mnie zbytnio nie zainteresowała; łabędzie, jakie są, każdy wie. Co można jeszcze ciekawego pokazać, i jak to zrobić? W jednej chwili zmieniłem swój stosunek do łabędziego tematu. Tata łabędź zasyczał i jak krążownik ruszył w moją stronę. W użyciu miałem akurat 60 mm macro, i był to najlepszy wybór szkła na tę okazje. Zdjęcie skadrowałem niezgodnie z zaleceniem, które mówi, żeby nie umieszczać głównego tematu w samym środku kadru. A dlaczego nie? Uważam, że właśnie centralnie umieszczony łabędź, podobnie jak mocny kontrast bieli i czerni są walorami tego ujęcia:

Na jeziorze Studzienicznym dokumentowałem życie rodzinne innych łabędzi, które okazały się dużo bardziej przyjazne. Coś mnie „zmusiło” do zrobienia tego zdjęcia:

Nie był to jakiś szczególnie atrakcyjny widok, bo łabędzie sfotografowałem od tyłu. Kto tak fotografuje zwierzęta? Spodobała mi się nonszalancja dorosłych łabędzi. Kiedy przepływałem obok nich, zrobiły zwrot w kierunku brzegu, ostentacyjnie wysuwając w moim kierunku po jednej nodze. Nie darowałem im tego zachowania. Ponieważ wypłynąłem fotografować trzciniaki miałem podpięte do korpusu tele 100-300 mm. Kiedy łabędzie i ja znaleźliśmy się przy brzegu, ptaki zajęły się żerowaniem, i pozwoliły mi podpłynąć (niżej będzie na czym) na odległość zaledwie kilku metrów. Za blisko, żeby użyć 100-300 mm; zmieniłem na 60 mm macro. Łabędzie robiły swoje, a ja swoje, zmieniając tylko wartość przysłony. Pokazuję tu zdjęcie zrobione przy przysłonie f/11. Olbrzymia głębia ostrości; tak przecież nie powinno się fotografować zwierząt. Dlaczego nie? Spośród wszystkich zdjęć o różnej GO, moje uznanie zdobyło właśnie to:

Czy warto fotografować ptaki tak pospolite jak kaczki? Uważam, że jeżeli scena jest ciekawa, to warto. Ta samica krzyżówki bawiła się ze mną w chowanego przemykając między trzcinami przy samym brzegu. Nie uciekała, tylko chowała się, a ja przez kilka minut polowałem na ciekawe kadry. Tutaj, przeciwnie niż z rodziną łabędzi, zdecydowanie wygrał kadr z małą GO, uzyskaną po otwarciu przysłony do f/3,5. Są reguły i zalecenia mistrzów, ale jest też własny wybór, jak chcemy, żeby wyglądało nasze zdjęcie. Polowałem z ustawionym na głwę kaczki punktowym autofokusem; mimo gęstego przedplanu sprzęt nie zawiódł:

Z kaczkami miałem bardzo dziwne spotkania. Na jezioro zawsze wybierałem
się rowerem wodnym. Pływadło hałaśliwe, duże i niezgrabne, ale wielce stabilne
i umożliwiające wygodne fotografowanie przeobrażenia ważek na przybrzeżnych
trzcinach. Nastawiałem się na ważki w ustronnej zatoczce, zatem do korpusu miałem
podpięte 60 mm macro. Kilka minut po wpłynięciu do płytkiej zatoczki usłyszałem
lądujące za mną kaczki. Kiedy dopływałem do brzegu stwierdziłem, że kaczki
płyną za mną. Chyba spodobało im się moje pływadło. Zrobiłem zwrot rowerem wodnym, i wtedy zobaczyłem, że kaczki wyławiają coś z wody na śladzie zostawionym przez rower.

Wszystko było jasne; moje pedałowanie podnosiło z mułu jakieś skorupiaki albo inny żer. Jak to ustaliłem, postanowiłem kaczki solidnie dokarmić. Kręciłem się zatem głośno
po zatoczce podnosząc wiry mułu i fotografując kaczki. Po jakimś czasie jedna z
nich, samica krzyżówki weszła na wystający z wody pień drzewa i suszyła się. Trochę
za daleko dla ogniskowej 60 mm, a chciałem zrobić jej portret z tak bliska, jak
będzie to możliwe. Z odległości kilkunastu metrów skierowałem rower na pień z
kaczką i zacząłem fotografować. Płynąłem z rozpędu, bez pedałowania, cicho i
wolno. Kiedy przepływałem obok pnia, kaczka zaczęła się odwracać w moim
kierunku. Wtedy zrobiłem jej ostatni portret:

Ostatni, bo rower uderzył w pień, i modelka po tym wstrząsie straciła
cierpliwość i odleciała. Innym razem, na tym samym pniu co krzyżówkę,
fotografowałem samicę gągoła:

Co za wspaniała miejscówka. Pozycja ptaka wskazuje na to, że nic nie robił sobie z mojej bliskości. Nie było to jedyne bliskie spotkanie z kaczymi samicami; tu samica kaczki nurkującej o dziwnej nazwie tracz nurogęś:

Dziwne jest to jezioro Studzieniczne, zasiedlone przez ptactwo tak chętne do pozowania. Do myślenia daje fakt, że pozowały mi tylko samice. Polecam, zwłaszcza, że miejsce samo w sobie jest urokliwe, a zatrzymać się można w komfortowych warunkach nad samym jeziorem w ośrodku Siedlisko Zatoka.

Na południu Lubelszczyzny znajduje się duży kompleks Lasów Janowskich z rozległymi stawami. Gdzie ryby, tam i czaple. Jesienią, po spuszczeniu wody ze stawów podczas odłowu karpi, na pozostałych płyciznach pływają resztki drobnicy. To jest raj dla czapli. Podczas popołudniowej wycieczki zobaczyłem pośrodku dużego stawu rząd czapli stojących na piaszczystej łasze. Odległość około 100 m nie była problemem, bo chciałem objąć kadrem wszystkie czaple. Wystarczyła ogniskowa 150 mm. Ładne światło zapewniło ciekawy, jesienny koloryt obrazu:

 Po kilkunastu minutach chmury zasłoniły słońce i widok dramatycznie uległ zmianie. Zwiększyłem ogniskową, wybrałem ciekawszy fragment, a w programie graficznym maksymalnie przyciąłem las i podciągnąłem jeszcze kontrast, uzyskując wzmocnienie efektu graficznego:

To samo miejsce, ta sama woda, te same czaple, a jakże różna sceneria. Między pierwszym a drugim zdjęciem minęło tylko 20 minut. Mam jednak problem, bo nie wiem które zdjęcie podoba mi się bardziej. Dla mnie ważne są oba zdjęcia oglądane obok siebie. Moja ocena nie jest obiektywna, bo być taka nie może. Biorą w niej udział emocje przeżywane na miejscu, podczas fotografowania. Obiektywnie może ocenić te zdjęcia tylko osoba emocjonalnie nie związana z ich powstawaniem. Pamiętajmy tylko, że pokazując coś w Internecie, nie możemy wykluczyć negatywnej oceny swoich zdjęć.