Powstał dość karkołomny pomysł – przywróćmy jak najwięcej pierwotnej tundry i odtwórzmy mamuta włochatego. Mamy przecież inżynierię genetyczną i zamrożony w wiecznej zmarzlinie odpowiedni materiał biologiczny. A wdzięczny olbrzym odpłaci się nam i nie dopuści do zarastania trawiastej roślinności drzewami. To zatrzyma wzrost temperatury na tych obszarach i zablokuje uwalnianie metanu. Pomysłowość ludzka nie ma granic – ale czy istnieją szanse na ożywienie mamutów, które wyginęły z końcemm ostatniej epoki lodowej? Istnieją i są podejmowane, a nawet mają sznsę powodzenia.
Na Syberii, na skutek odtajania wiecznej zmarzliny (przestaje już być „wieczna”) wydobyto dobrze zachowane ciało mamuta sprzed 40-45 tys. lat. Zainteresowanie pozyskaniem DNA do klonowania wykazała południowokoreańska firma biotechnologiczna Sooam Biotech Research Foundation, mająca dobre wyniki w klonowaniu zwierząt, głównie psów. Tematem jest mocno zainteresowana również amerykańska firma biotechnologiczna Colossal Bioscencies. Na surogatkę do porodu mamuta kandyduje samica słonia indyjskiego; oba gatunki różnią się genetycznie w zapisie DNA zaledwie o ułamek jednego procenta.
Pozostaje zapytać – po co? Prace nad odtworzeniem dawno wymarłego mamuta uzasadniane są potrzebą przywrócenia trawiastej tundry w miejsce terenów zalesionych i porośniętych krzewami na skutek, zarówno ocieplenia, jak i braku wielkiej trawożernej fauny. Po tych terenach wędrują tylko renifery/karibu, których pokarmem są głównie porosty. Lasy i krzewy pochłaniają wprawdzie dużo dwutlenku węgla, ale jednocześnie przyjmując duże ilości energii słonecznej latem bardzo się nagrzewają wzmacniając efekt cieplarniany powodowany przez człowieka. Czy projekt odtworzenia dawnego ekosystemu przez sklonowanie i rozmnożenie mamuta włochatego ma szansę temu zaradzić?
Mimo medialnej atrakcyjności projektu z mamutem w roli głównej, nie sądzę aby pomysł zakończył się sukcesem. Skala i tempo zmian na Syberii są tak wielkie, że ten i inne podobne lokalne pomysły zmian tych już nie odwrócą. Jaki byłby koszt proponowanej terapii Ziemi? Jest takie powiedzenie – a kto bogatemu zabroni. Ale zastanówmy się – ile mamutów włochatych należałoby powołać do życia? Jakim zdrowiem cieszyłyby się zwierzęta w niezróżnicowanym genetyczne stadzie? Jak długo by przetrwały? Na jak dużym obszarze należałoby wyciąć lasy borealne żeby przywrócić tundrę? Kolejne wycinki? Pomysły takie, mogą tylko świadczyć, że są ludzie szukający dla ratowania Ziemi każdej „deski ratunku”. A że nie ma to większego sensu, to nieważne.
Moim zdaniem winna jest także ludzka ideologia, którą można w skrócie przedstawić jednym krótkim zdaniem – jeżeli umiemy coś zrobić, zróbmy to. Tak było i jest w całej historii Homo sapiens. Przecież jeżeli człowiek ma możliwość, żeby zniszczyć drugiego człowieka – robi to. Ma możliwość, żeby podbić inny kraj i zdobyć dla siebie jego zasoby – robi to. Ma możliwość zabijać dzikie zwierzęta dla samej przyjemności zabijania – robi to i uzasadnia potrzebą podtrzymania tradycji oraz sposobem na kontakt z przyrodą. Kiedyś polowanie uzasadnione było potrzebą pozyskania mięsa. Dzisiaj w tym celu zabijamy zwierzeta hodowlane. Ale to oddzielny temat.
Ogrom ludzkich możliwości można skierować selektywnie na rozwiązywanie, bardziej sensownych i ważniejszych problemów przyrodniczych niż wskrzeszanie wymarłych gatunków. Istnieją przecież racjonalne tego sposoby ratowania ziemskiego środowiska przyrodniczego, choćby przez zaprzestanie jego wyniszczania, globalnego zaśmiecania i chemicznego zatruwania. Zamiast przywracać do życia wymarłe gatunki, dla których nie ma już naturalnego środowiska, ponieśmy wysiłki dla zachowania gatunków jeszcze żyjących – tak zwierząt, jak i roślin oraz utrzymania dla nich należnej im przestrzeni życiowej.
Istnieją szacunki, że w czasie ostatnich 50 lat wyginęło ponad 50% gatunków współczesnych zwierząt. W historii Ziemi to już szóste wielkie wymieranie. Pięć wcześniejszych spowodowały tragiczne globalne katastrofy klimatyczne wywołane kataklizmami kosmicznymi i erupcjami wulkanicznymi. Tym razem wymieranie postępuje na pewno z winy człowieka (niby rozumnego). Udział w wyginięciu wielkich ssaków (m.in. mamutów) w Euroazji i Ameryce Północnej też jest mu przypisywany. Jak się to skutecznie robi, w czasach historycznych współczesny człowiek pokazał choćby na przykładzie bobra w Europie i bizona w Ameryce Północnej. Bizona w USA przywrócono, wprawdzie w szczątkowym stopniu, ale jednak przywrócono; prowadzi się teraz kontrolowany chów tych mocarnych zwierząt na otwartych terenach wolnych od rolnictwa. Z bobrem w Europie środkowej też się udało.
To co, eliminujmy dalej, a następnie przywracajmy? Po czym znowu eliminujmy i znowu odtwarzajmy? Jaki los czekałby odtworzone wymarłe zwierzęta, jeżeli przez przekształcenie Ziemi (tak lokalnie jak i globalnie) zniszczyliśmy środowisko ich bytowania? Wysiłek należy skierować w zupełnie inną stronę – na ratowanie gatunków jeszcze żyjących, ale zagrożonych wyginięciem na skutek zachłanności człowieka w zawłaszczaniu wszystkich zasobów Ziemi dla siebie.
Przede wszystkim należy walczyć o zachowanie resztek naturalnego środowiska, chroniąc całe ekosystemy z ich bardzo złożonymi zależnościami. Należy ocalić to, co jeszcze zostało do ocalenia. Czy uda się jeszcze ocalić globalny system Ziemi? Może wtedy uda się ocalić także człowieka. Prawda ekologiczna jest wymowna – najzdrowszy i najbardziej stabilny system biologiczny może być tam, gdzie człowiek odcisnął najmniejsze piętno, np. w najgłębszych warstwach wód oceanicznych. Ale tak naprawdę, nie ma na Ziemi środowisk całkowicie odizolowanych od aktywności ludzkiej.
Prawidłowo funkcjonująca przyroda polega na kompleksowej współzależności wszystkich jej elementów, co zapewnia dynamiczną równowagę międzygatunkową. Homo sapiens równowagę tę niszczy od dawna. Popatrzmy, jak z przyrodniczego bogactwa Ziemi korzystają zwierzęta – nasi niby mniej „rozumni” bracia (i siostry). Wszystkie owady i ptaki (wyjątkowo też ssaki), zabierając roślinom z ich kwiatów nektar i pyłek dla siebie, oddają im (i człowiekowi) nieocenioną korzyść przez ich zapylanie i rozsiewanie. Zwierzęta karmiące się owocami i nasionami, często chowające je na zapas, rozsiewają swoich roślinnych żywicieli na dużych obszarach (również w swoich odchodach).
A tym czasem człowiek widzi tylko swoje potrzeby, eksploatując ożywione i nieożywione zasoby Ziemi bez umiaru, i na dodatek robi to coraz szybciej. Jeden gatunek, niby rozumny Homo sapiens, nie chce uznać prawa do współistnienia naturalnej flory i fauny. Chce uprawiać tylko te rośliny i hodować tylko te zwierzęta, do których istnienia sam przyłożył rękę. No nie, chce przecież przywrócić mamuty włochate. I nie tylko je; a może także wilkowora tasmańskiego? To dobry przykład w tym tekście. Ten workowiec w Nowej Gwinei i Australii wyginął po zasiedleniu ich przez człowieka epoki kamienia. Wiele wykopaliskowych śladów w Australii wskazuje, że wyginięcie wilkoworów należy przypisać bezpośrednio nie tyle ludziom lecz przybyłym z nimi psom dingo, które zdziczały i stały się na tym kontynencie szczytowym drapieżnikiem. Do czasów nowożytnych przetrwała jedynie odizolowana populacja na Tasmanii. Tu dzieła zagłady gatunku dokończył jednak przybyły z Europy „biały” człowiek.
Żeby nie kończyć tekstu negatywnie, a wręcz entuzjastycznie, uważam że tak – przywracać gatunki należy. Tylko które? Te, dla których możemy zapewnić warunki środowiskowe. Wielka pochwała za przywrócenie polskim lasom (i polom) żubra, a wodom (i lasom) bobra. Na szczęście gatunki te przetrwały za naszymi granicami i możliwa była ich introdukcja bez klonowania martwego genomu pozyskanego z odległej przeszłości. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że potrafimy z tak przywrócanymi gatunkami (także z innymi jeszcze bytującymi na Ziemi) współistnieć.